Debiut tej brytyjskiej grupy, chociaż bardzo dobrze przyjęty
przez słuchaczy i krytyków we mnie budzi mieszane uczucia. To co mi się w nim
nie podoba, to sposób w jaki śpiewają. Domyślam się, że niezbyt zaangażowany
wokal Romy Madley Croft i Olivera Sima miał brzmieć intymnie i nastrojowo i ten
zabieg powiódł się w pierwszej piosence „Do You Mind”, dalej ten styl zaczyna
nużyć i irytować. Muzycznie jednak ciężko się do czegoś przyczepić bo od tej
strony The XX brzmi dosyć ciekawie i może właśnie dlatego najlepiej mi
się słuchało pozbawionego śpiewu „intra”. Muzycy tworzą beaty przy pomocy
sampli niskich częstotliwości i na nich opiera się linia melodyczna większości
piosenek. Trudno odmówić im inspiracji zespołami ery post punka jak Suicide czy
Joy Division. Płyta jest jednak pozbawiona rockowego pazura; jest bardzo
spokojna i fani mocniejszego grania mogą przy niej przysnąć. Album nie jest
najgorszy, na pewno jest ciekawie zagrany i ma swój styl i klimat lecz nie każdemu
musi on odpowiadać. The XX nie ma sensu nikomu zachwalać bo i tak każdy kto
miał ich posłuchać ich posłuchał; grupa zyskała sobie dotychczas sporo
wielbicieli.
Najlepsze piosenki: Do You Mind, Teardrops, Islands,
Ocena: 5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz